Domowe narodziny Kingi
Moja córeczka Kinga urodziła się już ponad 2 miesiące temu i od tego czasu chciałam spisać historię naszego porodu, jednak, jak to zwykle bywa po pojawieniu się nowego członka rodziny, ciągle brakowało na to czasu. Teraz postanowiłam, że muszę podzielić się naszą historią, ponieważ to dzięki tej grupie znalazłam najwspanialszą położną, która zgodziła się towarzyszyć mi w tym cudownym wydarzeniu, Karolina Kardasz.
Niestety wyszłam już trochę z wprawy pisania takich długich tekstów, więc z góry przepraszam jeśli kogoś zanudzę tym opowiadaniem.
Dla ścisłości chciałabym zaznaczyć, że był to mój drugi poród. Pierwszy miał miejsce ponad cztery lata temu, w szpitalu i wspominam go bardzo dobrze. Odbył się prawie bez sztucznych „przyspieszaczy”, oksytocynę podano za moją zgodą dopiero do urodzenia łożyska. Był to poród aktywny, bez żadnych obrażeń moich czy dziecka. Wtedy też trafiłam na super położną i położnego. Był to jednak bardzo długi poród, bo mój starszak urodził się ponad 12 godzin po odejściu wód, a skurcze miałam jeszcze długo przed tym. Dlatego przy narodzinach córki postanowiłam uzbroić się w cierpliwość i czekałam: po pierwsze na odejście wód, a po drugie na „ten” ból i tu się mocno przeliczyłam.
Po pomyślnej kwalifikacji do porodu domowego, która miała miejsce w połowie 38 tygodnia, codziennie rano budziłam się z nadzieją, że to „już”, ale nie działo się nic. Cztery dni przed planowanym terminem porodu miałam zaplanowaną wizytę u mojego lekarza prowadzącego. Tego dnia o 4 rano obudziły mnie nieco mocniejsze skurcze. Z nadzieją wstałam, aby poskakać na piłce, jednak po dwóch godzinach, kiedy na dworze robiło się już jasno, wszystko się rozeszło. Korzystając z tego, że starszak jeszcze śpi, chciałam ponownie położyć się spać, ale wtedy zauważyłam lekkie krwawienie ze śluzem. W pierwszej chwili oczywiście trochę się wystraszyłam, już myślałam, że coś idzie nie tak i że moja córeczka jednak będzie zmuszona przyjść na świat w szpitalu, czego oczywiście nie chciałam. Napisałam do położnej o tym delikatnym krwawieniu i zrezygnowana poszłam spać. Gdy wstałam już miałam wiadomość od Karoliny, w której wypytywała o szczegóły. Po krótkiej wymianie wiadomości uspokoiła mnie, że to zapewne szyjka się rozwiera, więc coś powoli rusza. Niestety dalsze skurcze się nie pojawiały, więc napisałam do niej, że pewnie potrwa to jeszcze kilka dni. Na wizycie ginekolog potwierdził, że delikatne krwawienie to rozwieranie się szyjki i czop śluzowy, a samo rozwarcie wynosiło 2 cm, ale według niego poród mógł mieć miejsce następnego dnia lub dopiero za kilka dni. Jakby nie patrzeć informacja o rozwarciu, nawet tak małym, sprawiła mi sporą radość, bo jednak „zaczęło się samo”, więc mogłam wyrzucić z mojej głowy widmo wywoływania porodu. Poza tym poczułam, że teraz naprawdę za kilka dni Malutka będzie z nami.
Po powrocie od lekarza, około 21:00, kiedy właśnie szykowaliśmy synka do snu, poczułam znowu lekkie skurcze. Stwierdziłam, że nic nie zaszkodzi jeśli na wszelki wypadek zmienię pościel i przygotuję łóżeczko, które już od miesiąca dumnie stało w naszej sypialni. Po wieczornej książeczce synek koniecznie chciał, żebym z nim została, więc położyłam się obok, ale po jakimś czasie poczułam, że muszę wstać, bo skurcze w tej pozycji są mało przyjemne. Około północy skurcze się nasiliły, występowały co ok. 15 min i nie były jeszcze zbyt bolesne. Wtedy postanowiłam, że na wszelki wypadek ugotuję rosół, bo jeśli jednak akcja się rozkręci to dobrze będzie mieć coś do jedzenia w trakcie i po porodzie. Jak już nastawiłam zupkę, mąż przygotował mi kąpiel i kominek zapachowy z olejkiem pomarańczowym w łazience. W kąpieli skurcze się wyciszyły, więc stwierdziłam, że nie ma na co czekać i idę spać. Mój pomysł ze spaniem upadł kiedy wyszłam z kąpieli, bo jak tylko wstałam skurcze powróciły, ale dalej były mało bolesne i bardzo nieregularne. Uważałam, że to jeszcze nic istotnego i nie chciałam budzić niepotrzebnie położnej, dlatego o 1.30 napisałam do niej na Messengerze, że się zaczyna, ale powoli, więc dam znać rano, ale żeby się przygotowała. Mając w głowie doświadczenie pierwszego porodu, który również zaczął się wieczorem, a zakończył wieczorem kolejnego dnia, nie sądziłam, że do rana wydarzy się coś istotnego. Postanowiliśmy, że rano mąż odprowadzi synka do mojej mamy, bo pewnie poród potrwa cały dzień. Jednak o 4 w nocy skurcze były już mocniejsze, boleśniejsze i częstsze, więc postanowiłam nie czekać do rana, tylko zawiadomić położną. Napisałam do Karoliny. Oddzwoniła w ciągu 5 min i po analizie częstości i mocy skurczy spytała czy chcę, aby przyjechała, ale ja wtedy jeszcze nie miałam takiej potrzeby. Uzgodniłyśmy więc, że spróbuję jeszcze kąpieli i mam się położyć chociaż na pół godzinki i dać jej znać jak tylko będę czuła, że ma przyjechać. Po tej rozmowie wysłałam męża do łóżka, bo stwierdziłam, że musi mieć siły na kolejny dzień jak będziemy rodzić. Sama też zawinęłam się w koc i położyłam na kanapie w salonie. I czekałam… na co? Na to, żeby odeszły wody, bo po pierwszym porodzie miałam w głowie zakodowane, że przecież wody odchodzą długo przed narodzinami dziecka. Czekałam też na ból, żeby bolało tak, jak przy porodzie synka. Nie mówię, że skurcze nie były bolesne, ale to jeszcze nie było to. Czekając wzięłam prysznic, poskakałam na piłce, a potem gapiłam się w okno, bo zaczął padać śnieg. Pamiętam jak pomyślałam, że wygląda jak w bajce, zacinało śniegiem, była to pierwsza śnieżyca tej zimy, w ciągu kilku chwil wszystko zrobiło się białe i piękne. Stałam w tym oknie jak urzeczona i nawet przez myśl mi nie przeszło, że ten śnieg oznacza, że drogi będą nieprzejezdne, więc może zadzwonić do Karoliny… nie, gdzie tam, po co miałabym myśleć o takich przyziemnych sprawach, lepiej było podziwiać świat wyglądający jak w szklanej kuli. Poza tym przecież nie odeszły jeszcze wody, więc „mamy dużo czasu”. Tak mi się jakoś miło zrobiło, gdy pomyślałam, że moja córeczka urodzi się w taki piękny dzień.
W pewnym momencie zrobiło mi się bardzo zimno, więc ubrałam się w bluzę, zawinęłam w koc i chciałam znowu poleżeć, ale już się nie udało. Nagle miałam tak długi i mocny skurcz, że ledwo doszłam do sypialni, aby poprosić męża, żeby mnie masował na skurczach. Klęcząc przy łóżku szybko napisałam do Karoliny, że musi przyjechać teraz, zaraz, już. Oddzwoniła do mnie natychmiast i jak potem przyznała po moim głosie wiedziała, że to już. Nie dała po sobie jednak poznać żadnego zdenerwowania. Mówiła do mnie takim uspokajającym i miłym głosem, że od razu poczułam się lepiej, całkowicie pewna siebie. No i tak na kolejnym skurczu, kiedy mąż mnie masował (prawie na śpiocha, bo dopiero wyskoczył z łóżka), chlusnęły wody. Mąż zaczął sprzątać, bo sypialnia była kompletnie nieprzygotowana. Ja natomiast chciałam przenieść się do salonu, bo to tam docelowo miałam rodzić – sypialnia to najmniejsze miejsce w naszym mieszkaniu, gdzie nawet nie da się dobrze obrócić. Niestety nie zdążyłam, bo przyszedł kolejny skurcz, przy którym poczułam główkę między nogami. Z niedowierzaniem dotknęłam jej i stwierdziłam, że tak stanowczo to była główka. Przez jeden skurcz przytrzymałam ją bez parcia, a na kolejnych dwóch Mała się urodziła. Mąż przybiegł do pokoju, gdy usłyszał płacz. No i chwilę po nim przyszedł nasz 4-latek również zaalarmowany płaczem i ze zdziwieniem patrzył na siostrę. Tak właśnie w czwartek 14.01.2021 o godzinie 7:10 przyszła na świat moja córeczka Kinga, a ja stwierdziłam, że taki poród mogłabym mieć co roku
W ekspresowym tempie, jak na taką pogodę zjawiły się najpierw Kasia, a następnie Karolina, która zaraz po urodzeniu Małej towarzyszyła mi telefonicznie, uspokajając mnie i dając cenne wskazówki. Chyba złamały dla mnie wszystkie przepisy ruchu drogowego Kasia zjawiła się, jak jeszcze siedziałam z Kingą na ziemi. Od razu sprawdziła czy z dzieckiem i ze mną wszystko ok i pomogła mi przenieść się na łóżko. Karolina przyjechała kilka minut później. Dziewczyny zaopiekowały się nami na najwyższym poziomie. Po ponad dwóch godzinach kontaktu skóra do skóry i pierwszym karmieniu Kinga została dokładnie pomierzona, zwarzona, obejrzana i opisana w dokumentacji. Karolina podała witaminę K doustnie, tak jak ustalałyśmy podczas kwalifikacji. Niezapomnianym dla mnie przeżyciem było zobaczenie jak mąż na spokojnie, po dwóch godzinach od porodu, przecina pępowinę Małej, która w tym czasie leży spokojna na mnie i ssie pierś. Było to wręcz irracjonalne w porównaniu do porodu szpitalnego. Co ciekawe, przy wizycie u ginekologa po zakończeniu połogu, lekarz był pozytywnie zdziwiony, jak profesjonalnie wyglądała dokumentacja z porodu domowego.
To co najważniejsze chciałam bardzo podziękować Karolinie i Kasi. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszych osób ze mną w tym niezwykłym dla mnie dniu. Do tej pory uśmiecham się na myśl, jak dobrze czułam się zaopiekowana przez Dziewczyny, zarówno zaraz po porodzie, jak i w pierwszych tygodniach po nim. Dziewczyny były u mnie kilkukrotnie i dodatkowo Karolina dzwoniła i pisała do mnie jeszcze długo po porodzie, odpowiadając na moje pytania. Polecam je z całego serca wszystkim dziewczynom myślącym o porodzie domowym w Trójmieście.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam wspomnieć: połóg. Po cudownym porodzie, połóg był dla mnie bardzo ciężkim czasem i to nie fizycznie a psychicznie. Po pierwszym porodzie – szpitalnym, wszyscy w mojej rodzinie dzwonili, wypytywali czy czegoś potrzebuję, jak się czuję ja i dziecko, kiedy wyjdziemy ze szpitala, no po prostu zauważyli, że „był poród”. Natomiast po tym ekspresowym porodzie w domu, którego nikt prawie nie zauważył, cała moja rodzina przeszła nad tym całkowicie obojętnie, jakby dziecko przyniósł bocian. Praktycznie nikt nie zaoferował pomocy ani nie spytał się jak się czuję, nawet moja mama. Niemalże jedynymi osobami, które zapytały mnie o moje samopoczucie po porodzie były Karolina i Kasia, za co tym bardziej jestem im niezwykle wdzięczna. Nikt z rodziny nie przyniósł nic dla nowo narodzonego dziecka czy dla mnie – nawet obiadu w słoiku. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to ja sama, skoro nikt inny nie chciał, powinnam była lepiej o siebie zadbać w połogu. Powinnam była wszystko rzucić, położyć się z Kingą i cieszyć tymi pierwszymi chwilami drugiego macierzyństwa, powinnam była wziąć długi prysznic z olejkiem zapachowym, zamówić sobie jakieś dobre jedzenie, kupić kwiaty, zamówić kogoś, kto posprząta zamiast mnie lub zafundować sobie inne drobne przyjemności, a resztę zostawić mężowi, mojej mamie i reszcie rodziny. Taka rada dla przyszłych mam, zadbajcie o siebie w połogu, bo pomimo dobrego porodu, zbyt intensywny połóg możecie przypłacić bardzo dużym dołem psychicznym.
Aby zakończyć pozytywnie załączam najbardziej naturalne zdjęcie z porodu, które mąż zrobił dosłownie 5 minut po narodzinach Kingi. Nie jest może ono dziełem sztuki jak niektóre zdjęcia robione przez fotografów, ale za to jest dla mnie najcenniejszą pamiątką, którą chciałam się z Wami podzielić.
– Sara