Domowe narodziny Mikołajka
Mikołajek – urodzony 20.08.2022r. o godzinie 9:45
Dwa dni temu obchodziliśmy pierwsze urodziny Mikołaja. Obiecałam sobie, że w okolicach urodzin podzielę się tutaj fotorelacją z tego wydarzenia
To był piękny poród. Do dziś jak o nim myślę to czuję, że to po prostu była ceremonia w pełnej krasie. Z humorem, tańcem, krzykiem, rozmowami, ruchem, swobodą, złością, radością, czasem niezgodą, ale w tym wszystkim była wszechotaczająca zgoda nawet na nie-zgodę Bywałam nieznośna w niektórych momentach… i tak się cieszyłam, że mogę taka być, że nikt mnie tu nie oceni, nie zbeszta, że jestem W DOMU. Czułam się cały ten czas zaopiekowana, czułam, że jest miejsce na moje bycie sobą. To było ogromnie pomocne. Cały proces porodu odbieram, że to coś bardzo intymnego, ważne by być otoczona osobami, z którymi czujesz się dobrze, swobobnie, po prostu dobrze. A tak dokładnie miałam się ze wspaniałymi kobietami Karolina Kardasz i Kasia Złowocka.
Nie będę opisywać chronologicznie jak to wszystko było. Ale najlepiej zobrazuje to kilka zdań:
Leżąc w wannie ze świeczkami i muzyką – śpiewałam sobie swoje ulubione piosenki z przerwami 1-minutowymi, kiedy to buczałam, aż minie skurcz, po czym wracałam do śpiewu.
Rozmawialiśmy o misach, gongu i w połowie zdania przerywam mówiąc „niestety już nie dokończę zdania, bo skurcz…” i przerwa. Potem kawka, uśmiechy, piłka, kontruciski, itd itd.
Czekałam na ten słynny najgorszy ból świata, ale do mnie nie dotarł. Było to nie przyjemne, nie pozwalało spac, nie dawało odpocząć. Te ciągłe skurcze, oddech, buczenie. To było trudne, wymagające. Ale czułam się dobrze przygotowania i w dobrych rękach i w przyjaznym otoczeniu, więc jakoś przyjmowałam ten ból ze spokojem. I tak do 10 cm.
Drugi okres porodu trochę bardziej mnie zaskoczył. Tutaj pojawił się amok. Przerażenie parciem. Coś mi szeptało całe życie „to niemożliwe” „jak to przez tą małą dziurkę ma przejść człowiek”. Wtedy to zdarzało mi się wychodzić obrażona i zła do innego pokoju – mówiąc, że idę odpocząć lub wołać, że chce do szpitala na cesarkę.
Ale dałam radę!
Obyło się bez nacięć mimo iż młody kilka razy wchodził w kanał rodny i cofał się do środka. Miałam tylko kilka otarć i duże opuchnięcie. Na koniec: szok i niedowierzanie. Trochę mi zajęło, by pojąć ten ogromny CUD NARODZIN.
Choć wciąż zapiera to wszystko dech w piersiach.
Dziękuję sobie i wszystkiemu co mi sprzyjało, by to się udało.
To piękne móc rodzić w domu.
– Hania